Szatonka Szatonka
351
BLOG

Nie strzelać do pianisty

Szatonka Szatonka Kultura Obserwuj notkę 6

Wczorajszy dzień upłynął na Salonie pod znakiem blogera Coryllusa, który popełnił był kontrowersyjną dla wielu notkę "Tani jak bard". Czytamy w niej, między innymi:
"Użył do tego sposobu, który polskiej tradycji jest z gruntu obcy, czyli samotnego śpiewania z gitarą i uwodzenia tym śpiewem publiczności. To są numery, których źródło bije gdzieś w niemieckich świetlicach ludowych i rosyjskich koszarach. W tradycji polskiej mieści się jedynie fortepian lub klawikord ustawiony w salonie i niewiele ponadto.".

Powyższy fragment do tego stopnia zirytował blogerkę Eskę, iż poświęciła mu notkę "Ten durny, stary bard albo wzmożonym moralnie i artystycznie", polemizując z blogerem Coryllusem słowami:
"Ile trzeba mieć w sobie głupiej pychy, żeby drwić z tych ludzi, z ich potrzeby otuchy i odnalezienia się we wspólnocie śpiewania. Żeby twierdzić, że są głupi, bo śpiewają byle co, żeby rozwodzić się nad bylejakością frazy czy słabościami melodii."

Kto z tej pary ma rację? Oboje, oczywiście. Albowiem cała dyskusja odbywa się w myśl starego polskiego przysłowia "ja o chlebie, ty o niebie". Pan Coryllus pisze o uwodzeniu tłumów samotnym śpiewem. Śpiewem zachwycającym artystycznie, trudnym technicznie... ale, w zasadzie, tylko do słuchania. Próba chóralnego zaśpiewania wraz z bardem, choćby tylko refrenu, zniszczyłaby całkowicie dynamikę i piękno utworu.

Pani Eska natomiast pisze o wspólnym śpiewaniu z akompaniamentem gitary. A to nie to samo. Gitara, która u pana Coryllusa jest integralną częścią występu, wręcz tworzy barda, tu jest jedynie rekwizytem. Rekwizytem, który - dodajmy - w każdej chwili może zostać zastąpiony akordeonem, organkami - czyli harmonijką ustną - czy nawet grą na grzebieniu... Albo fortepianem.

Co więcej, z główną tezą notki pana Coryllusa jak najbardziej się zgadzam. Wspólnoty nie zbuduje się słuchając, w wielkiej sali, barda grającego na gitarze. Być może uda się to w Rosji - choć, szczerze mówiąc, wątpię - ale nie w Polsce. Nie w kraju indywidualistów, kraju kultury honoru.

 

 

    

Nagrania koncertowe. Z lewej - Jacek Kaczmarski i "Obława". Z prawej - Bernard Ładysz i "Boże, coś Polskę...". Artysta jest częściowo zagłuszany przez spontaniczny śpiew publiczności.

 

Ponieważ przykład Polski budzi emocje, a emocje nie sprzyjają logicznemu rozumowaniu, weźmy inny przykład. Też kraj indywidualistów i też kraj kultury honoru - Dziki Zachód. Dobrze nam znany dzięki westernom.

Kto w westernach śpiewa, przygrywając sobie na gitarze? Ano samotny kowboj, który jedzie sobie przez prerię, wieczorem rozpala ognisko i zabija czas śpiewaniem "My rifle, my pony, and me". Czasem przyłączy się do jakichś przygodnie poznanych wędrowców, którym umili wieczór śpiewaniem. Posłuchają, posłuchają... pójdą spać. Rano ich drogi się rozejdą.
Słuchając, na wielkiej prerii, barda rzępolącego na gitarze, nie zbuduje się wspólnoty.

Wspólnotę budowano w miasteczkach. Kto tam mieszkał? Właściciel baru, ksiądz, szeryf, nauczyciel(ka), kowal, sklepikarz... Lokalna elita. Tu już nie ma gitary. W saloonie, gdzie koncentruje się życie towarzyskie miasteczka, nie wisi tabliczka "Nie strzelać do gitarzysty" lecz "Nie strzelać do pianisty".

Oczywiście, podany wyżej przykład "My rifle, my pony, and me" był swoistym żartem - piosenka pochodzi z westernu "Rio Bravo" i jest motywem muzycznym towarzyszącym grupie przyjaciół. Ale też nie była tam ona śpiewana przez samotnego barda-kowboja. Zarówno "My rifle...", jak i inna piosenka, "Cindy, Cindy", były śpiewane wspólnie. Podobnie w westernowych wioskach indiańskich słychać głos bębnów i zawodzące chórki.
Nic tak nie buduje wspólnoty, jak wspólny śpiew.

 

 

"Kukułeczka" w wykonaniu Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca "Mazowsze".

 

Wróćmy do Polski - Polski fortepianu lub klawikordu w każdym salonie. Polski, gdzie słuchało się najnowszych kompozycji Lista, Straussa, Chopina... Gdzie rolę wspólnototwórczą dla elit pełniła kultura wyższa. Wspólne obcowanie z tą kulturą wraz z całą towarzyszącą jej otoczką - rozmowami, tańcami, załatwianiem interesów i zwyczajnym plotkowaniem... cementowało więzi społeczne.

Poza salonami, więzi społeczne cementowano tradycyjnie - poprzez wspólny śpiew. To nie przypadek, że w naszym kościele tak duży nacisk kładzie się na do wspólne śpiewanie. Również nie jest przypadkiem, że większość naszych piosenek ludowych najlepiej brzmi w wykonaniu chóru.

A samotny kowboj? Mieliśmy i my swojego "samotnego kowboja". "Chłopak od krów", z angielska zwany "kowbojem", a z polska "pastuszkiem", umilał sobie monotonne, bądź co bądź, zajęcie, grając na fujarce.

 

 

III Symfonia op. 36 "Symfonia pieśni żałosnych" Henryka Mikołaja Góreckiego, część II. W materiale wideo wykorzystano cykl ilustracji do opowieści biblijnych autorstwa Marca Chagalla.
 

 

Współczesna Polska odeszła znacznie od modelu społeczeństwa szlacheckiego, ziemiańskiego. Mimo to elity nadal cementują więzi społeczne m.in. poprzez wspólne obcowanie z kulturą wyższą. Poza salonami nadal robi się to wspólnym śpiewem, bywa że z towarzyszeniem gitary. Na mszach, na nabożeństwach majowych, na rajdach turystycznych, spotkaniach w akademikach, czy - obecnie, niestety, coraz rzadziej - spotkaniach rodzinnych.

Samotnego barda w naszych domach zastąpił telewizor. Podobnie, jak przedtem samotny bard, tak i teraz telewizja pełni rolę rozrywkową, informacyjną, kulturotwórczą, wychowawczą... ale nie wspólnototwórczą. Włączając radio czy telewizor nie czuję wspólnoty z innymi radiosłuchaczami czy telewidzami. Aby stworzyć taką wspólnote, trzeba podjąć olbrzymi wysiłek organizacyjny, wykraczający daleko poza ramy zwykłego przekazu radiowego czy telewizyjnego. Taki wysiłek podjęło, na przykład, Radio Maryja.
Telewizyjny "samotny bard" nie stworzy wspólnoty i przy rodzinnym stole. Tę może stworzyć tylko wspólny śpiew i/lub rozmowa - choćby na tremat obejrzanego/oglądanego programu bądź zainspirowana takim programem. Telewizor pełni wtedy tę funkcję, jaką niegdyś pełnił fortepian.

Samotnego barda śpiewającego w wielkiej sali zastępują koncerty rockowe. Koncert nie tworzy wspólnoty. Wspólnotę tworzy się na stadionie, gdzie dwadzieścia tysięcy gardeł krzyczy "sędzia kalosz"... no, powiedzmy, że "kalosz"... Wspólnotę tworzy chóralny śpiew podochoconych uczestników barbórek czy innych spotkań środowiskowych... Ale nie tworzy się jej słuchając zespołów występujących na estradzie.
Aby taką wspólnotę utworzyć, artyści odwołują się do metod tradycyjnych, które wykiełkowały i dojrzały pod polską strzechą i w indiańskim tipi. Inicjują wspólne śpiewanie refrenu jakiejś piosenki bądź zachęcają do śpiewania znanego przeboju... A niekiedy wcale nie muszą zachęcać.

 

 

 

Szatonka
O mnie Szatonka

https://www.youtube.com/watch?v=B1ULWx0eflM

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura